Wednesday, September 11, 2013

The Others

Dziś znów miałem ten koszmar.  Wrócił.  Tak jak wtedy, dwa lata temu, gdy obudziłem się w środku nocy zlany potem.  Wczoraj było to samo. 

Idę sam przez las.  Jest gorący jesienny dzień; promyki słońca przebijają się przez żółknące liście.  Mam koszyk w połowie zapełniony grzybami.  Gałązki trzaskają wesoło pod nogami.  Jestem w dobrym nastroju. 

Nie zauważam tego od razu, ale las powoli gęstnieje.  Krok po kroku, drzewko po drzewku, gałązka po gałązce.  Robi się ciemniej; słońce powoli znika i wkrada się chłód.  Kolory ciemnieją.  Znikają radosne pomarańcz, żółć i czerwień; wkracza ponura szarość, brąz i czerń.  Jak nadchodzący smutek, otacza mnie lekka mgła.  Wpierw tego nie rejestruję i dalej spaceruję beztrosko, wchodząc głębiej i głębiej.  Ale mgła gęstnieje.  Drzewa też.  Kolory ciemnieją.  Temperatura dalej spada.  Gdy zauważam co się dzieje, jest już za późno.  Mgła otacza mnie ze wszystkich stron jak ciężka gruba pajęczyna.  Nie wiem gdzie jestem.  Nic nie widzę.  Wilgoć.  Chłód.  Gęsty, lepki kokon mgły.  Głucha cisza.  Słyszę tylko swój oddech.  Nie wiem gdzie się ruszyć.  Boję się.

Powoli z oddali wyłania się dźwięk.  Na początku nie mogę go zidentyfikować, ale powoli rozpoznaję: to kobiecy głos.  Nie mogę wyłowić słów, lecz po chwili skupienia rozpoznaję.  Marek... Marek… Ktoś chyba woła me imię.  Zaraz.  Serce przyspiesza.  Ten głos jest mi jakby znany… Ruszam w tym kierunku… coraz szybciej… wpadam na drzewa… ostre i twarde gałęzie rysują mi twarz… potykam się o korzenie, upadam na ziemię… podnoszę się, idę dalej w kierunku głosu… Marek…. Marek…

Wchodzę w gęstą, wysoką zaroszoną trawę… drzewa zniknęły…. nic nie widzę…. Pod nogami, pod ściółką, chlupocze woda…. Marek…. Marek…. słyszę coraz głośniej ze wszystkich stron… nie wiem gdzie iść.  Stoję, rozglądam się bezradnie…ale nie widzę nic.  Ściana mgły.

Słyszę zbliżające się kroki...  Lekkie, kobiece… Marek!  Tu jesteś! Tyle Cię szukałam! Serce zadudniło jak dzwon.  Już wiem.  Odwracam się.  Nie, nie może być… To ONA.  Stoję i patrzę.  Ona stoi i patrzy.  Czuję przypływ adrenaliny, w głowie mi się zakręciło.  Osłabłem.  Nie wiem gdzie jestem i kiedy.  Ostatnie lata śmignęły mi przed oczyma w sekundę.

Iza?  Uśmiechnęła się tylko.  Marek!  Wciąż w to nie wierzę.  To niemożliwe. Iza! Iza! Tyle Cię szukałem!  jesteś! Jesteś! JESTEŚ! Cieszę się całym sobą; radość rodzi się gdzieś wewnątrz, gdzie nigdy jej nie czułem.

Rzucamy się sobie w ramiona.  Mam łzy w oczach.  Tulę ją mocno do siebie.  Iza!  Czuję jej zapach w nozdrzach, na klatce jej miękką pierś… Głaskam jej twarz… jej włosy… jej ciało… Wszystko mi się przypomina.  Iza! – szepczę Iza!  Nie wierzę.  Nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć.  Ona też ma łzy w oczach.  Płacze.  Marek!  Płaczemy ze szczęścia.  Śmiejemy się, całujemy... Skaczemy po łące… we mgle…  jestem znów szczęśliwy.  Jestem znów kompletny.  Wszystko już jest dobrze.  Już wszystko zawsze będzie dobrze.  Już wszystko ma sens.  Już nic więcej nie chcę.  Już świat ma sens.   Ja już Cię nigdy nigdzie nie puszczęszepcę między pocałunkamiPatrzymy się sobie głęboko w oczy.  Całuję ją po policzkach, po oczach, po nosku.  Nie wierzę, że świat znów ma sens. 

Niepokoi mnie mgła dokoła.  Chwytam ją mocno za rękę.  Odwracam się i zaczynam wracać.  Chodźmy do domu.  Jej dłoń mi się wyślizguje.  Stanąłem i odwracam się.  Długa chwila milczenia.  Mgła się powoli rozrzedza.  Patrzę się na nią, ale coś jest nie tak.  Spoważniała.  Chodź, idziemy - mówię.  Wyciągam dłoń. 

Ona się nie rusza.  Ja już muszę iść – mówi cicho.  Słucham? - pytam.  Gdzie?  Iść gdzie?  Nie wierzę, nie dopuszczam, to pomyłka.  No chodź.  Ale powoli czuję, że nigdzie nie idziemy.  Ona opuszcza wzrok.  Przepraszam – mówi.  Unosi się lekko jak duszek, jak rusałka wodna i odpływa dalej we mgłę.  Tak bardzo przepraszam.  Zaczyna do mnie docierać.  Nie wierzę.  Iza! - krzyczę.  Iza! Zaczynam biec w jej kierunku, ale nie mogę.  Iza, wracaj, błagam Cię!  Nogi mam takie ciężkie.  Nie mogę iść.  Grzęznę w błocie, we mgle, w smutku.  Nie mogę się ruszyć a ona coraz dalej.  Nie mogę zostać - mówi smutnie.  Muszę już iść.

To po co wróciłaś!  - krzyczę.  Po co! Po co! Po co!  Padam na kolana i wyję wściekły na nią, na drzewa, na mgłę.  Po co wróciłaś! Po co znów to wszystko? Ja tego nie przeżyję! Nie jeszcze raz! Po co! Już nie walczę.  Leżę w rosie, w błocie, łkam.

Podnoszę głowę i widzę ją po raz ostatni.  Jeszcze unosi się nade mną.  Widzę ją piękną jak nigdy.  Jej piękną twarz.  Jej głebokie ciemne oczy.  Łzy.  Iza kuca nade mną i głaszcze mnie po twarzy.  Ma taką gładką skórę.  Tak kojący jest jej dotyk.  Uspakajam się.  Chwytam ją za dłoń i pieszczę, ale ta powoli rozpływa się w powietrzu i znika.  Nie odchodź - cedzę przez zęby do siebie.  Przez chwilę widzę jej zarys w powietrzu, lecz po chwili podmuch wiatru ją rozmywa.  Po co do mnie przyszłaś, kochana, po co - mruczę do siebie.  Słyszę tylko kojący szum wiatru. Mgła ustępuję i pojawia się słonko. Wróciły kolory i szczebiot ptaków.  Nagle przy większym podmuchu wiatru słyszę ten szept, ten kochany szept   By zobaczyć Cię raz jeszcze.  By Cię powąchać.  By  nigdy nie zapomnieć.Twych oczu.  By się z Tobą na zawsze pożegnać… Żegnaj, kochany.   

Budzę się w środku nocy.  Dwa lata temu śnił mi się dokładnie ten sam sen.  Wówczas byłem na konferencji w Wiedniu.  Do dziś pamiętam ten zegar.  Czarna noc, czarny pokój, czarny sen, tylko 3:23 a.m. świecąca się złowieszczo na czerwono na stoliku nocnym.  Czerwone cyferki wyrzynające się z czerni nocy.  Chciałem iść spać, ale nie mogłem usnąć, sen wstrząsnął mną jak żaden inny.  Przez pół nocy borykałem się co zrobić.  Nie napiszę do niej.  Nie po to trzy lata wcześniej wyrwałem ją z korzeniami ze swojego życia, zerwałem wszelki kontakt, aby teraz się z nią kontaktować.  Nie po to cierpiałem, płakałem, kasowałem nieprzeczytane maile, darłem i paliłem nieprzeczytane listy, aby teraz wyciągnąć dłoń. 

Ale co mógł ten sen oznaczać?  Z chwilą, gdy pomyślałem, że umarła, że zginęła, że już nie żyje, nie miałem wyjścia.  Wściekły na własną niemoc wymacałem Blackberry na stoliku nocnym i napisałem w nocy dwa zdania.  Pierwsze i ostatnie dwa zdania jakie do niej napisałem w ciągu ostatnich pięciu lat.  Przepraszam, że piszę, ale miałem straszny, straszny sen.  Czy u Ciebie wszystko w porządku?  Odpowiedź przyszła pod dwóch minutach.  Nie odpisałem.  Uspokojony położyłem się w łóżku, ale tej nocy już nie usnąłem.  To było dokładnie dwa lata temu, co do tygodnia.

Gdy się wczoraj obudziłem, wrażenie już nie to.  Już nie napisałem.  Już nie chcę wiedzieć.  Po pięciu latach, korzenie które we mnie wpuściła wszystkie uschły.  Resztę wyrwałem.  Remisji choroby nie było.  Paniki też nie.  Usnąłem szybko i bezproblemowo.

Dokładnie 5 lat temu żegnałem ją, po uroczystych zaręczynach w Paryżu na lotnisku w Amsterdamie.  Byłem szczęśliwy; zaczynałem nowy rozdział w życiu.  Gdy się żegnaliśmy, płakała rzewnie, jak w moim śnie dwa i pięć lat później.  Być może ona wówczas już wiedziała i już podjęła decyzje.  Być może myślała, że – zgodnie z jej decyzją, o której jeszcze nie wiedziałem – widzimy się po raz ostatni.  Nie mogła wiedzieć, że zobaczymy się raz jeszcze.  Że w przypływie desperacji, rzucę pracę i polecę kilka tysięcy kilometrów na drugi koniec świata, by ratować coś, czego ratować się już nie dało.  Reanimować coś, co zmarło śmiercią naturalną, lecz wciąż tragiczną, wiele miesięcy wcześniej.  O zaręczynach nikt się nigdy nie dowiedział.  Nikomu nie powiedziała.  Poroniła je zaraz po zapłodnieniu.


Ale ten blog nie ma być o przeszłości.  Dalej już tylko przyszłość.

1 comment: